Na pierwszy ogień poszedł RIS leżakowany w beczce po whisky Bowmore. Jak wiecie nie jestem wielkim fanem torfu, tak tu mnie zauroczyło. W aromacie torf przeplata się z intensywną czekoladą i lekkim alko. W smaku na pierwszym planie jest torf. Potem wychodzi czekolada i kawa. Wytrawne, czarne i praktycznie bez piany.
Następnego dnia przyszłą kolej na kolejnego RISa z serii. Strasznie długa nazwa, Chocolate Rye RIS Jack Daniels Whiskey, ufff. No i tu się zaczynają schody. Po przelaniu do szkła w nosie ląduje zielone jabłuszko. Jak ktoś nigdy nie był na kursie sensorycznym, to to piwo jest idealnym przykładem aldehydu octowego w smaku i aromacie. Bucha nim strasznie. Gdy już przyzwyczaimy się, w smaku wychodzi czekolada i beczka na finiszu. Kurwa, no panowie, ale żeście spierdolili koncertowo. Mogło być tak fajnie.
Trzecie i póki co ostatnie piwo z serii to Barley Wine leżakowany w beczce Whiskey Laphroaig. Torf przykrywa tu praktycznie wszystko w aromacie. Jak piwo troszeczkę pooddycha to przebijają się rodzynki. W smaku głownie jest torf, torf i jeszcze raz torf. Potem pojawia się słodycz płynąca z karmelu i rodzynki. Odczucie w ustach jest lekko ściągające, drewniane, gorzkie. Miedziane, bez wysycenia. Alkohol jest pięknie ukryty.
Dwa z trzech piw to istne petardy. Każdy fan torfu na pewno będzie zadowolony. Ja, jak wcześniej wspomniałem nie przepadam, ale tu komponuje on się idealnie z RISem i BW. Jak macie możliwość to kupujcie i sprawdzajcie.
BONUS
W bonusie dwa ostatnie puszkowe wypusty. Lost Choco to Brown Porter z ziarnami kakaowca i płatkami kokosa. W nosie ląduje aromat kokosa i mlecznej czekolady. Na języku podobnie. Następne piwo to Sourtime Mango czyli kwaśna Imperial Mango IPA. Tu jest już ciekawiej. Aromat jest słodki, pełen mango i cytrusów. Smak to głównie mango oraz słodycz. Na finiszu kwaśne. Kurde, mętne, przedziwne, ale jakże rześkie, soczkowate i smaczne. Jak za piątaka to propsuję w opór.
Komentarze
Prześlij komentarz